Zrobiłam już główną część uroczego Elżbietańskiego szyjogrzeja, ale niestety muszę wstrzymać prace z braku drutów numer 6 o odpowiedniej długości żyłki. Dodam tylko, że stwór wychodzi większy, niż na zdjęciach. Może po praniu trochę się zbiegnie w sobie...
Z braku drutów i włóczek nie mogę się zająć mitenkami i getrami, więc zaczęłam kolejny szalik, tym razem długi i ażurowy. Nazywa się Haruha, a wzór jest tutaj.
Poza tym w każdej wolnej chwili pochłaniam Mark Hodder przedstawia Burtona i Swinburne'a w "Dziwnej sprawie Skaczącego Jacka" i muszę przyznać, że jestem zachwycona. Już bym chciała kolejne tomy, choć tego jeszcze nie skończyłam. Może to objaw jakiejś steampunkowej choroby, bo takie same objawy miałam przy czytaniu Żelaznego Ciernia...
W odpowiedzi na komentarze:
esophie - Doskonale rozumiem. Ja też ostatnio prawie nie uczestniczę w rozdawajkach, bo prawdopodobnie nie wykorzystam wygranej.
brzydula - Jeszcze raz dziękuję za udział :) A Cthulhu w żadnej formie mnie nie prześladuje. Hmm... Może to znak, że jestem Kultystką?
Ps. Zapomniałabym: na 27 sierpnia mam termin badania EMG we Wrocławiu. Trzymajcie, proszę, kciuki, żeby nie wyszło tam nic gorszego niż zespół cieśni nadgarstka.
Zakochałam się...
OdpowiedzUsuńI jaka piękna nazwa - Elżbietański szyjogrzej... mniam :-)
Pozdrawiam serdecznie.