Najlepiej taki bez zszywania, dziergany od góry, może nawet z kapturkiem. Oglądałam wzory, czytałam o robieniu od góry, w szafie czekają śliczne motki przeznaczone na sweterek/tunikę/coś w ten deseń. A ja co? Zaczęłam kolejną chustę. Wszystko przez to, że szukając pomysłów na te 52 projekty, które mam w tym roku zrobić, cały czas miałam z tyłu głowy, że w wyzwaniu Maknety jest punkt o inspiracji książką lub filmem. Fakt, że zostało mi jeszcze włóczki na trzy czapki Jayne'a, że biedna szydełkowa Serenity czeka na zmiłowanie, że TARDIS mouse wymaga zszycia i zrobienia uszek... Miałabym całkiem sporo rzeczy pasujących do tego punktu, ale od czasu zakupienia książki
Knits for Nerds i przekonania się, że rękawiczki (a raczej mitenki) Jeźdźca Smoka nie mają nic wspólnego z Pernem (który kocham bo smoki, śpiewające jaszczurki i Harfiarze) szukałam czegoś związanego z tym cyklem. Znalazłam
Ruathę :)
Nie jest jakoś strasznie trudna (przynajmniej do tej pory), ale konieczność owijania włóczką grup oczek zaczyna wywoływać u mnie szczękościsk. Mam nadzieję, że efekt końcowy wynagrodzi mi to z nawiązką.
Dzięki promocji Biedronki mogłam niewielkim kosztem wrócić do przygód Davida Huntera. Tym razem rzecz dzieje się w Stanach, w pobliżu Trupiej Farmy, a przeciwnik nie oszczędza doktora i jego znajomych. Wszystko zaczyna się od zwłok znalezionych w zamkniętej, przegrzanej do granic możliwości chacie. Zwłok, których stan wskazuje na to, że musiały tu leżeć dłużej niż pięć dni, a przecież to niemożliwe, bo chata została wynajęta właśnie pięć dni temu.
I choć dziś sobota, a nie środa, to wpis oznaczam jako